Bądź gotowy na Cockney podczas kursu za granicą!

Anglia to kulturowy tygiel i emigracyjny raj, którego stolicą – nie tylko urzędową – jest Londyn: miasto smaków, zapachów, kolorów i... języków, wśród których próżno jest szukać podręcznikowego angielskiego czy klasycznego zaciągnięcia znanego z dramatów Szekspira. Ba! W Londynie, pośród pomruków metropolii i szumu tętniącego życia, próżno doszukiwać się także znanego z „typowo brytyjskich” komedii romantycznych akcentu made in usta Hugh Granta. Bo w Londynie możemy usłyszeć wszystko, tylko nie encyklopedyczny angielski. A dokładniej – nie taki angielski, jakiego uczyliśmy się w polskich szkołach.

Od tego, żeby przygotować nas na to lingwistyczne zderzenie z rzeczywistością są kursy angielskiego w Londynie. Skoncentrowane na potrzebach i oczekiwaniach obcokrajowców szkoły językowe w Anglii przygotowują swoje programy nauczania nie tylko w oparciu o potrzebną gramatykę czy frazeologię. Nie chodzi w nich jedynie o to, żeby kursantów nauczyć mówić. Dobry kurs języka angielskiego za granicą nauczy nas słuchać. I to nie byle jak, bo ze zrozumieniem!

O ile umuzykalnieni Polacy dość dobrze radzą sobie z przyswajaniem angielskiego akcentu i po kilku latach (a często nawet – już po kilku miesiącach!) pobytu w Londynie potrafią mówić jak „genetyczny” Wyspiarz, to rzeczą uznawaną powszechnie za niewykonalną jest oduczenie ojczystego akcentu Hindusa, Rosjanina czy Pakistańczyka. Bo Hindus, Rosjanin czy Pakistańczyk – nieważne, jak płynnie po angielsku mówi i jak piękną, wyspiarską frazeologią operuje – zawsze będzie wypowiadał się z charakterystycznym zaśpiewem. Z zaśpiewem, który przy Cockney jest bułką z masłem, a dokładniej – całkiem smacznym piece of cake!

Cockney to nieznany w literackiej (a więc i w podręcznikowej) angielszczyźnie, powstały najprawdopodobniej w XIX wieku londyński slang, charakterystyczny dla mieszkańców z „warstw niższych”. Występują w nim nie tylko zapożyczenia z języka romskiego czy hebrajskiego. Część słów opiera się na zrymowanych skojarzeniach, które w praktyce tworzą niezrozumiałe dla wykształconego na akademickich podręcznikach obcokrajowca zbitki wyrazowe. Posługujący się Cockneyem Anglicy często – jakby tego było mało – pomijają spółgłoski „h” i „g”, modyfikują dwugłoski, a samogłoskę „u” z premedytacją przesuwają do przodu. Całości dopełnia zastępowanie zaimka „my” przez „mnie” i negacja czasowników przez partykułę „ain't”.

Cockney to jedna z najbardziej popularnych odmian „londyńskiego angielskiego” i pole minowe dla wszystkich tych, którzy chcieliby ten slang zrozumieć. To także pewny wyrok śmierci dla osób, które chciałyby (powiązany niegdyś z gwarą więzienną) Cockney naśladować. Ale to już inna historia. Historia niezapisana ręką Szekspira rzecz jasna, który w Londynie istnieje jedynie w... bibliotekach.

Udostępnij to